Z mala niepewnoscia czy dzisiaj uda mi sie wyjazd na Chachani, wstaje o 7.00.
Z biura maja po mnie przyjechac o 7.30, wiec spokojnie konsumuje sobie sniadanko w hostelu. 7.30 nikogo niema, wiec probuje rozmawiac z wlascicielem. Pokazuje mi swoje obrazy i cos mi opowiada , ale zabardzo niewiem co, wiec sie grzecznie usmiecham. 7.50 dalej nikogo nie ma, zaczynam myslec ze znowu nici ze zdobycia swojego pierwszego 6000 tysiecznika. 8.10 przyjezdza do hostelu Joy i przeprasza za spoznienie. Punktualnosc w Peru to rzadkosc i tak naprawde to sie przyzwyczailem do tego. Wsiadam do terenowki gdzie jest juz para ze Szwajcarii oraz jeden Anglik. Wyruszamy...
Zatrzymujemy sie przy sklepie zeby kupic wode i slodycze. Kazdy musi miec 5 l wody. Na tej wysokosci musi sie wypijac przynajmniej 3 l w ciagu doby.
Offroad
Jedziemy stara terenowa toyota, po kilkudziesieciu kilkomatrach zjezdzamy z glownej drogi na szutr. Droga jest waska, kreta pod gorke i bardzo wyboista. Po drodze mijamy gore Misti (ok 5800 m .n.p.m.), jest piekna. Patrzac na nia ma sie wrazenie jakby z pogarda mowila do Ciebie - sprobuj tylko na mnie wyjsc. Jest to cos niesamowitego, jesli mialbym wiecej czasu napewno bym sprobowal. Pniemy sie coraz wyrzej i wyrzej. Droga jest naprawde ciezka do pokonania, az sie zastanawialem czy wogole jest do przejechania po deszczu. Rzuca na wszystkie strony ale za to jest swietna zabawa.
W koncu dojezdzamy do wysokosci 5.000 m n.p.m. Pomyslalem sobie , prawie mnie wywiezli na samo gore tez mi zdobywanie, ale za godzine mialem sie przekonac co znaczy wysokosc. Wyladowywujemy rzeczy z dzipa. Joy daje nam odziez oraz raki. Ze wzgledu ze w gorna czesc odziezy bylem dobrze zaopatrzony poprosilem tylko o spodnie i rekawice. Spakowalem sie w swoj maly plecak, ktory po wlorzeniu wszystkich rzeczy wygladal jak kulka, dosc nie wygodny w noszeniu. Zalowalem ze nie wypakowalem wszystkich rzeczy z duzego plecaka i w niego sie nie spakowalem duzo lepiej by mi sie szlo, no ale coz-zapozno.
400 m
Pierwszy dzien jest bardziej na aklimatyzacje wiec nie pokonuje sie duzych dystansow. Samochod odjechal a my ruszylismy szlakiem w gore. Dziwne dla mnie bylo ze wszyscy zaczeli isc bardzo malymi kroczkami, wiec wyprulem swoim tempem do przodu. Po 10 min zlapalem taka zadyszke jakbym przebiegl kilometr sprintem-juz zrozumialem dlaczego tak szli. Na tej wysokosci czlowiek bardzo sie meczy nawet przy niewielkim wysilku. Wydawalo mi sie,ze pokonanie 400 m to pestka i takie tam. Przypomnialem sobie jak kiedys ogladalem wywiad z kims ( nie pamietam juz dokladnie) ktoremu braklo 250 m do zdobycia gory, pomyslalem w tedy ze kurcze jak nie mozna sie zmobilizowac do pokonania tak malego dystansu. Teraz wszystko w bardzo prostu sposob zrozumialem. To nie jest pokonanie dystansu 400 m do sklepu po bulki tylko 400 m stromej gory przy duzej wysokosci.Wychodzilismy okolo 2 godzin. Dotarlismy do miejsca gdzie mielismy rozbic namioty. Dokoloa byl mnostwo kamieni, tzn bardziej nazwalbym to glazami, gdzie na niewielkiej pustej przestrzeniu bylo ogrodzenie zrobione z kamieni ktore czesciowo mialo chronic oboz przed wiatrem. Za wspolokatora dostalem anglika z ktorym rozbilismy namiot.
Chorba wysokosciowa
Po 2 tygodniach przebywaniu raczej na wysokosciach powyzej 3.500 m , myslalem ze jestem juz dosc zaaklimatyzowany, a dopiero mialem sie przekonac jak bardzo sie mylilem. Czulem sie bardzo senny a w glowie mialem cos w rodzaju jakby jakies dwa stworki wdarly sie do srodka i zaczely rownym tempem wybilac rytm na bebnach bam bum bam bum. Cholernie mi glowa pulsowala. Joy przygotowal obiad, cos na wzor zypy pomidorowej z amkaronem. Cieszylem sie poniewaz byla z woreczka, czyli odpowiednio przyprawiona. Plan byl taki ze o 1.30 w nocy mielismy wstac i zaczac podboj gory.
Nie moznosc snu jest straszna
Po obiedzie wszyscy polozylismy sie spac, byla godzina 14.00. Zasnolem nawet chetnie, ale tylko na 2 godziny. Obudzilo mnie odsniezanie naszego namiotu przez Roya, ktory wolal nas na kolejna zupke. Zdziwiony bylem zmiana krajobrazy, z letniego na zimowy. Po raptem godzinie wszystko bylo pokryte sniegiem a teperatura spadla do -5 stopni!!! Goraca zupke zjadle z wielkim apetytem w nieumytej misce po wczesniejszym posilku. Roy zaproponowal zebysmy sie polozyli znowy spac bo wczesnie w nocy wstajemy. Ubralem sie we wszystko co mialem, czyli sportowa bielizne, jeden polar 100 na to koszulka, drugi polar 200 i kurtka. Dol to trekkingowe spodnie polarowe oraz nie przewiewne ktore dostale od Roya plus oczywiscie rekawiczki i czapka. Zanurzylem sie w spiworek. W odroznieniu od pierwszej drzemki tym razem nie moglem zasnac. Paskudne uczucie jak lezysz, twoj kompan smacznie chrapie aTy sie przewracasz z jednego boku na drugi. Tak bardzo chcialem zeby juz byla 1.30 w nocy i zebym mogl wyjsc z tego namiotu. Zalowalem ze nie wziloem ze soba swojego spiworu napewno bardziej by sprawdzil. Bylem przekonany ze maja profesjonalny sprzet, a dostalem spiwor jak na lato, przechodzil mnie delikatny chlod. Najgorsze bylo to, ze z niczego nie moglem sobie zrobic poduszki bo we wszystko bylem ubrany. Pozostawal jeszcze plecak ale nie chcailem odsuwac namiotu zeby nie obudzic kolegi, wiec caly czas czylem ucisakjace moja glowe kamyki.
Tej nocy cieszylem sie ze mam chore zatoki i nie czuje pierdow mojego kompana. Do pobudki zostalo jakies 2 godziny , ktore myslalem ze ciagna sie jak miesiac...