Geoblog.pl    nobody    Podróże    ProAktyw Expedition Peru, Boliwia 2008    CHACHANI - dzien 2
Zwiń mapę
2008
13
mar

CHACHANI - dzien 2

 
Peru
Peru, Arequipa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 15108 km
 
Przebudza sie Dave, pytam sie ktora godzina. 1.20 odpowiada. Ze zmeczonym usmiechem wychodze z namiotu. Joy przygotowuje juz mate de coca (herbata z lisci koki). Na sniadanie dostajemy 3 male buleczki ktore przepijamy herbatka. Wszyscy mamy na czapkach zalozone czolowki, wygladamy jak na tajnym spotkaniu. Zaczyna pruszyc snieg...

Generalnie jestem troche podniecony bo warunki zaczynaja sie robic jak w filmach o zdobywaniu gor. Oczywiscie moj 6 tysiecznik jest podobno najlrzejszy do przejscia ze wszystkich 6 tysiecznikow ale mimo wszystko zapowiada sie fajna zabawa. Joy mowi zebysmy szli bardzo wolnym krokiem ale rowno. Zaczynam sie usmiechac bo smiesznie to wyglada; jakby to babcia mialka wychodzic. Kroczki robie doslownie na dlugosc stopy. Powtorka z rozrywki, po krotkim czasie pierwsza zadyszka ale wyrownuje oddech i w miare jest ok. Jestem skoncentrowany na rownym kroku i oddechu. Poczatek trasy jest miedzy skalami, nie ma zadnego wytyczonego szlaku, poprostu powoli pniemy sie w gore.

Odpadaja

Po godzinie czasu wychodzimy na cos w rodzaju grani i schodzimy okolo 50 m w dol z drugiej strony. Sniegu jest okolo 30 cm. Roy zaklada nam raki co wyglada troche jakby byl pucybutem (pozniej bede mial takie zdanie o nim). Idziemy rzadkiem przy towarzyszacym nam wietrze i padajacym sniegu. Poprostu sniezyca. Fajne to, idziesz napieprza sniegiem a Ty masz frajde ze idziesz dodatkowo stroma sciana w poprzek. Lewy kijek zapada mi sie prawie po kolano. Momentami obsuwa mi sie noga i delikatnie sie zeslizguje, ale szybko wracam do poprzedniej pozycji. Po 20 minutach para Szwajcarow wola Joya, szli na koncu. Mowia ze dla nich jest za trudno i ze wrocaja do obozu. Joy powiedzial ze nie ma sprawy, co mnie zdziwilo. Bo nasze slady napewno juz zasypalo, droga do obozu prowadzila przez duze komienie, co sprawialo wrazenie jakby sie szlo labiryntem. Roy natomiast luz i z usmiechem na twarzy wraca do nas. Pewnie wie co robi -pomyslalem. Zostalem tylko ja i Dave.
Kurcze jak ludzie rezygnuja to chyba nie jest najlzej wiec wiem ze jest to juz jakies wyzwanie.

Trasa prowadzi tak ze po prawej stronie ok 70 m w gore jest gran (wierzcholek) a za nia jest nasz oboz tzn mniejwiecej tam. Wedlug wczesniejszych ustalen wydawalo mi sie ze mielismy isc od strony obozu. No ale przeciez sie nie znam... Dziwnie, ale delikatnie pod katem schodzimy tez w dol. W czlowieku jest takie przeczucie czasami ze jak ktos jest przewodnikiem instrukoterem czy np.nauczyciel ,wie co robi. Dopiero zaczynamy bardziej patrzec obiektywnie na taka osobe jak zrobi pierwszy blad, wtedy jest juz zapalona kontrolka ostrzegawcze i juz z nutka nieufnosci podchodzimy do takiej osoby.

Zaczyna sie robic bardziej widno i zauwarzam pierwszy raz tego wieczora magie gor. Pionowe sciany z miejscami nisamowita pokrywa lodowa. Cos jak zamarzniete wodospadziki. Nabiera sie szacunku, momentami przechodza fajne dreszcze. Po prawej stronie pokazuje nam sie jeszcze spiaca Arequipa, widok jak z punku widokowego w Slocinie tylko tak ze 3 razy wyrzej(info dla mieszkancow z rzeszowa). Nawet kondycyjnie daje rade z czego jestem zadowolony. Grubo przed piata zaczyna sie robic juz prawie jasno, dochodzimy pod pierwsza scianke ktora mamy przejsc. Ale nie kojarzcie jak sciane pionowa tylko bardziej cos w rodzaju z wysypana gora kamieni ktora trzeba przejsc. Raki na kamieniach sie slizgaja wiec trzeba uwarzac. Przechodzimy przez niewilka poleczke na szerokosc stopy, mijam ja jakbym mial przejsc kolo osoby z duzym wystajacym brzuchem a polka byla jego stopami trzymajac sie jego ramion. Gran jest coraz wyrzej i szczerze powiedziiawszy nie mialem ochoty na nia wychodzic zwlaszcza ze zaczynal sie pierwszy kryzys. Wychodzila powoli ze mnie nie przespana noc. Glowa strasznie zaczela mi pulsowac i czulem delikatne otepienie, a byla to 4 godzina marszu wiec teoretycznie wedlug mapki zostala jeszcze godzina. Roy mowil ze mamy jeszcze jakies 3 godziny, no przyznam sie ze ta wiadomosc mnie nie ucieszyla. To tak jak sie nastawiasz ze do konca pracy wychodzisz o 15.00 a szef Ci karze zostac dwie godziny dluzej.Entuzjam Ci opada.
No ale nic ide twardo.

Kryzys

przed 7 wychodzi slonce i zaczynaja sie niesamowite widoki na osniezone gory. Mialem wrazenie ze jestesmy juz naprawde blisko bo chmury byly pod nami co sprawilo dodatkowe wrazenie wysokosci. Zaczynamy podchodzic trawersem w strone gory i dochodzimy do krawedzi gdzie oprocz niej nic nie widac co jest za nia, gdzie ma sie wrazenie ze wystarczy ja przejsc i za pare krokow bedzie szczyt. Jakies 10 min przed nia nie daje juz rady i prosze o przerwe. Padam jak przecinka na snieg sapiac i duszac, nawet niewiedzialem kiedy zasnolem. Budzi mnie Joy z Davem i pytaja czy wszystko ok, odpowiadam ze tak, chociaz tak naprawde to chcialem sie zdrzemnac jeszcze przynajmniej przez 5 minut. Od razu przypomnial mi sie Artur(kolega) z ktorego sie zawsze smieje jak mowi ze sie zdrzemnie na 5 min, zawsze myslalem co mu to da te 5 min. Powiedzialem sobie ze jak tylko dojde na szczyt juz nigdy nie bede szydzil z niego. Joy mowi ze zostala juz tylko godzina, wiec mowie ze klamal bo mialo byc jeszcze 2 godziny, smieje sie. Mi tez sie zrobilo od razu lepiej.

Nie znam takiego przeklenstwa

Joy pokazuje zebysmy zostawili tytaj plecaki a butelke z woda trzymali w kieszeni. Dochodzimy do krawedzi i ukazuje mi sie widok. Widok ktory mnie zamurowal. Chcialem przeklnac ale zadne ze znanych mi slow kompletnie nie pasowalo do tego co zobaczylem. Jestem naprawde juz wycienczony i moje podchodzenie bardziej wygladalo jak czlowieka idacego pustynia ktory od tygodnia nie pil wody wlecze za soba nogi i wyglada jakby mial zaraz zasnac. Moze przesadzam ,ale naprawde juz mialem dosc. A widok to w oddali gora cos wrodzaju jakby ktos z Kuznic pokazal palcem na kasprowy i powiedzial ze to juz tam a wiemy ze to nie jest godzina. Pierwszy plan to dolina w ktora trzeba bylo zejsc a pozniej cholernie stromymi trawersami pod gore, ktore wygladaly jakby ktos po dlugosci w polowie przeciol choinke. Stanolem i zaczolem sie zastanawiac czy nie zostac bo wiedzialem ze nie bedzie to godzina i wiedzialem jak sie czuje. Z drugiej strony pomyslalem o tym glupim w pisie w moim dzienniku gdzie pisze ze chce wyjsc, wiec pomyslalem ze obciachu nie zrobie. Zalorzylem ze nawet jakbym mial juz tam zostac to wyjde. Slysze jak Joy mnie budzi, przy kazdym najmniejszym zatrzymaniu momentalnie zasypialem. Kurcze jakbym niespal co najmnie 4 dni. Joy mowi ze powinienem poczekac na nich az wroca. Co odebralem jak kuszenie Chrystusa przez Diabla. Powiedzialem z wymuszonym usmiechem ze musze dojsc, ze dojde tylko musze robic przerwy co chwila, powiedzialem ze droga jest dobrze widoczna i zeby szli swoim tempem a ja dojde sam. Obieralem sobie nieduze cele, np. dojdz do tego glazu i sie chwilke polozysz i tak robilem, po chwili wstawalem i znowy jakis nieduzy odcinek obiralem sobie do pokonania. Dave z Royem co kawalek zatrzymywali sie i czekali na mnie.

Staralem nie patrzec sie w gore zeby sie nie zalamywac stromizna do pokonania.Po dwoch dlugich godzinach wlazlem na szczyt. Nawet nie ogladalem sie dookola tylko przy krzyzu ktory pokazywal wierzcholek padlem i zasnolem. Roy obudzil mnie po jakis 20 minutach i powiedzial ze musimy szybko wracac. Pomogl mi wstac, ustawil mnie przy krzyzu i zrobil kilka zdjec. Zapytalem ze chce przy tablicy gdzie jest wysokosc podana ale powiedzial ze nie ma. Teraz jak tylko ktos podwarzy moje wyjscie to rozerwe na szczepy. Kurcze strasznie zalowalem bo pogoda sie popsula i przez gesta mgle nic nie bylo widac z wierzcholka.

Pierwszy nutka braku zaufania

Teraz juz tylko powrot ktory mnie przerazal. Zejscie bylo dosyc szybkie bo prawie zeslizgiwalismy sie po drobnych kamykach ze sniegiem. Dave odziwo zostawal duzo w tyle co mnie ucieszylo. Pewnie nie jezdzi na nartach bo technicznie troche bylo to podobne do zjazdu - pomyslalem. Oczywiscie nie omieszkalem w pozycji spiacej czekac na niego.Joy zatrzymuje sie, sprawia wrazenie jakby szukal drogi, caly czas schodzimy w dol a wydawalo mi sie ze powinnismy isc w poprzek. Mowie do Dava ze chyba zle idziemy. W koncy dochodzimy do miejsca gdzie jest juz tylko przepasc a jedyna droga to kawalek podejsc do gory i przeciac polke dlugosci okolo 20m. Znowu skalki na ktore trzeba uwarzac. Roy ostroznie wchodzi na stroma sciane i mowi zebysmy uwarzali. Przechodzi mi sen. Wchodze i stawiam ostroznie kroki jestem twarza do sciany i wbijam twardo raki w zlodowacialy snieg. Robie krok w bok i obsuwa mi sie noga, zeslizguje sie jakies 5 m w dol. Zatrzymuje sie wbijajac raki w sciane-adrenalina sie podniosla. Nawet jakbym zjechal do konca to bym przezyl bo bylo to tylko jakies 8 m wysokosci, najwyrzej bym sie poobijal. Mialem juz plecak zalozony, wiec prosze sobie nie wyobrazac bog wie czego.Wygladalo to jak stroma sciana ktora mozna bylo spokojnie przejsc z tym ze jak noga uciekla to zjezdzalo sie dosc szybko, poprostu trzeba odrazu wbijac raki w sciane.

Joy ratownik

Nawet to mi sie spodobalo i odrazu orzezwilo. Joy powiedzial zebym sie nie ruszal i poczekal na niego, powiedzialem ze dam rade, ale niechcial sluchac. Niech mu bedzie. Joy wyciaga line , robi na niej petle i spuszcza mi na dol, co wygladalo dosc komicznie bo cala akcja ratunkowa byla bardziej niebezpieczna od mojego zjazdu. Podal mi luzno line poczym zszedl do mnie zabardzo nie wiem po co bo jakbym znowu podjechal to jego jeden czekan na pewno by nas nie utrzymal. Nastapila wlasnie ta subtelna chwila w ktorej zaczynasz odbierac sutuacje z dystansem. Nawet doszedlem do siebie i trzymalem tempo Joya, Dave zostawal w tyle. Na szczycie Joy mowil ze zejscie zajmie nam 2 godziny po 2 godzinach zapytalem sie czy dobrze idziemu i ile nam jeszcze zostalo, odpowiedzial ze 10 min do tamtego przesmuku pokazuja palcem a z tmtad 10 min do obozu. Ucieszylem sie i wyobrazilem siebie spiacego w namiocie. Po nastepnych 2 godzinach zaczyna mnie w kurzac. Nie pytam sie juz ile zostalo do konca tylko czy dobrze idziemy. Mowi ze ok, i ze juz niedaleko. Po pol godzinie pytam sie czy wszystko ok i czy dobra droga idziemy. Usmiecha sie i mowi ze juz tylko 10 min, nie wytrzymalem i powiedzialem po polsku ze jak jeszcze raz powie 10 min to zadzgam go rakami. Powiedzial ze nie rozumie i zebym szedl za nim. Powiedzialem po angielsku ze jest klamca i minolem go. Najbardziej w kurzylo mnie to ze wiedzial ze nie zna tej trasy dobrze ze nie jest dokonca pewny to uparcie mowi ze wszystko jest ok. i z dwoch godzin juz bylo piec.

Szlismy znowu w lekkiej zamieci a ja zaczolem sie zastanawiac czy zdarze na autobus do Nazci ktory mialem o 21 szej. Mielismy byc w Arequipie o 16 stej a jeszcze nawet nie doszlismy do obozu. W koncu ukazaly sie znajome glazy i doszlismy do obozu, bylo przed piata. W bazie czekala juz para szwajcarow. Niestety z drzemki nici bo musielismy szybko skaladac namioty bo na dole czekal juz samochod na nas. Z obozy schodzilismy 50 min. W Areguipie bylismy przed 8. W hostelu czekala na mnie Pani z biura ktora przyszla zaplacic za moj jeden nocleg w hostelu(za to ze nieudal sie wyjazd w pierwszy dzien). Zapytala sie czy kupie u niej nilet do Nazci. Powiedzialem zeby mi przyniosla bilet ale zeby rowniez wstapila do pizzeri i przyniosla mi razem biletem Pizze. Szybki prysznic, szybka niedobra pizza i bardzo szybkie pakowanie. Autobus mialem za 10 min jak wsiadlem do Taxowki. Oczywiscie przyjechalem spozniony, ale naszczescie tradycyjnie komunikacja Peruwianska tez jest spozniona wiec wszystko odbylo sie na styk...

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (9)
DODAJ KOMENTARZ
Damian
Damian - 2008-03-17 10:54
GRATULACJE!
Przy okazji: tego przewodnika trzeba było kijem w oko, bo kiedys kogoś zabije.
Trzymaj się Paweł.
 
Marija
Marija - 2008-03-17 19:58
przygoda przygoda kazdej chwili szkoda ;) uwazaj na siebie i uwazaj na przewodnikow amatorow. Sciskam i czekam z porcja kotletow ;D
 
Dorota
Dorota - 2008-03-17 21:01
Dzielny Pablo:) Dobrze mu powiedziałeś! Ach ten polski temperament:)
Pozdrowionka:)
 
KaskaK
KaskaK - 2008-03-18 09:25
Gratulacje Pablo!
Ten wpis powiem Ci trzymal najbardziej w napieciu.
Czekam na kolejne opisy przygod.
Trzymaj sie!
 
Szczesiek
Szczesiek - 2008-03-18 10:31
No wodzu dałeś rady:-)...6000 metrów to już nie byle jaka wysokość-GRATULACJE!!!
 
Adam Górski
Adam Górski - 2008-03-22 14:58
i co dalej...
i co dalej...
i co dalej.....
 
acidmind
acidmind - 2008-03-23 08:08
chyba po tych tortach czekoladowych kolega nam padl...;)
 
Marcin Kus
Marcin Kus - 2008-03-26 23:42
Paweł dopisz jeszcze koncówke tej wyprawy...Pozdrawiam
 
Robert (Kolory Swiata)
Robert (Kolory Swiata) - 2008-05-26 16:45
Widze Paweł ze byliśmy w podobnym czasie w Peru, szkoda ze sie nie zgadalismy przed wyjazdem, w Cuzco bylismy dokładnie wtych samych dniach ;)
Pozdrawiam
 
 
zwiedził 3% świata (6 państw)
Zasoby: 23 wpisy23 55 komentarzy55 26 zdjęć26 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże