Geoblog.pl    nobody    Podróże    ProAktyw Expedition Peru, Boliwia 2008    Canion Colca - 2 dni
Zwiń mapę
2008
09
mar

Canion Colca - 2 dni

 
Peru
Peru, Cabanaconde
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 15009 km
 
Budzik dzwoni o 00.40 szybko wstaje i szybka toaleta. Pare minut po pierwszej puka Pani z biura i mowi ze taxowka juz czeka i zebym sie pospieszyl. Jedziemy jeszcze do hostelu po dwie dziwczyny, z Holandii. Dojezdzamy na Terminal gdzie czekaj nastepne trzy dziewczyny z Niemiec. Patrzac na nie, czytam z ich twarzy- nie nawidzimy mezczyzn. Jakos sie nie ciesze ze jestem jedynym mezczyzna. Po pol godzinie przychodzi nasz przewodnik Robert. Pani z biura zegna sie z nami i zyczy milej zabawy. Idziemy na busa, ktory odjezdza punk 2.

Siedze kolo jednej niemki i probujemy rozmawiac mowie jej ze moj angielski jest slaby. Ona na to jak to mozliwe ze nie znjajac ani hiszpanskiego ani angielskiego poruszam sie sam po Peru , mowie jej ze nie jest tak zle i ze nie mam zadnych problemow. Wzdycha , a ja sobie mysle ze sie nie dogadamy.

Cobanaconde (3.287 m n.p.m.)

Probuje sie zdrzemnac w busie, ale strasznie nie wygodnie jest, w koncy zasypiam na godzinke. Przed piata zaczelo robic sie jasno wiec zaczolem ogladac widoki. Bus jedzie waska szutrowa droga, momentami tuz nad przapasciami, widoki imponujace, gory sprawiajace wrazenie terenu pustynnego na ktorych jest mnostwo kaktusow, krajobraz skojarzyl mi sie z Mexykiem. Przyjezdzamy do Cabanaconde okolo 7 rano. Idziemy na sniadanie do miejscowej, skromnej knajpki gdzie dostajemy bulki, dzem, jajka i mate de coca (herbata z lisci koki). Dziewczyny zaczynaja mi sie wydawac bardziej dostepne nawet zaczynamy cos rozmawiac, zobaczymy jak bedzie dalej.

Plaskie podeszwy

Po sniadaniu wychodzimy na szlak. Robert zaczyna opowiadac nam z czego zyje miejscowa lunosc. Glownie z uprawy kukurydzy, bobu i ziemniakow. Pokazuje nam wioski po drugiej stronie Canionu i mowi ze wymieniaja sie produktami z sasiednimi wiosakmi. Tamci z koleii maja na wymiane owoce. Wchodzimy na szlak ktory poczatkowo jest plaski. Ze wzgledu ze mam dalej calkowicie mokre buty niose je przywiazane do plecaka zeby miedzy czasie mogly wyschnac. Natomiast ide w delikatnych skorzanych bucikach z plaska podeszwa, nie jest zbyt komfortowo bo idzie sie po kamieniach a momentami jest tak jakby ktos na skalna powierznie wysypal kamienie wielkosci piesci, strasznie sie kurzy i swieci mocne slonce.

Widoki

Canion Colca to cos w rodzaju literki V , najpierw schodzimy na dol gdzie widac w dole rwaca rzeke Colca i niesamoite gory. Wszedzie jest duzo kaktusow. Ide na tempo Roberta ktore jest dosyc wolne z nami ida dwie niemki (siostry), okazuje sie ze sa bardzo sympatyczne, podrodze zartuje z nimi – smiejemy sie. Robert zadaje nam pytanie ile ma lat, odpowaidam ze 45 dziewczyny zaczynaja sie smiac, Robert po chwili tez. Okazuje sie ze ma 24, ale wyglada na trzydziestke. Mowie ze wyglada dosc powaznie i czy to jest wina alkoholu i papierosow-smiech. Pierwsze koty za ploty z dziewczynami , moze to jakos jednak bedzie. Szlak zaczyna schodzic stromo w dol ale schodzi sie przyjemnie a widoki mnie zdumiewaja. Mamy jakies 4 godziny zejscia do wioski po drugiej stronie Canionu gdzie mamy zaplanowany obiad.

Peruwianskiej zupie mowie NIE

Grupa podzielila sie, niemki, Robert i ja idziemy z przodu , daleko z tylu pozostale trzy dziewczyny, na ktore musimy czekac co sprawia ze wogole sie nie mecze. Wyobrazalem sobie ze jak cos najwieksze i najglebsze na swiecie to jest trudne, a tu okazuje sie mily i przyjemny szlak. W koncu dochodzimy do wioski gdzie mamy zjesc obiad . Swieci mocne slonce i jest kolo 12.00. Miejsce naszego postoju to trzy malutkie budynki w jednym jest prysznic a w dwoch pozostalych miejsca noclegowe. Domki pokryte czyms co mi przypomina szczeche. Przy domakch postawiona jest niewielka altanka gdzie jest drewniany stol i krzesla gdzie zasiadamy. Na przeciwko widac nasz szlak po ktorym schodzilismy wydal sie bardzo stromy. Do obiadu mamy 40 min wiec ukladam sie na mieciutkiej trawce i robie sobie chwilowa drzemke. Dziewczyny wolaja mnie na obiad, jak zwykle dostajemy zupe ziemniaczana , ktora smakuje podobnie jak u Indian nad jeziorem Titicaca. Mimo staran i duzej ilosci soli zjadam 5 lyzek, wiecej nie daje rady. Na drugie dostajemy frytki ktore smakuja jak domowe robione w polsce, ryz i kawalki miesa, nawet dobre. Po obiedzie mamy godzinie wolnego.

Mul zawsze pomoze

Wyruszamy do obozy polozonego zaraz nad rzeka Colca a gdzie mamy miec nocleg mamy jakies 4 godziny marszu. Od wyjscia z wioski mamy dosc plasko. Miejsce gdzie jedlismy obiad to trzy wioski polozone kolo siebie my bylismy w Cosnirgua (2350 m n.p.m.) w ktorej lacznie zyje okolo 1000 osob. Ciekawe jest zobaczyc jak zyja Ci ludzie na wysokosci, maja szkole, jeden telefon i cos w rodzaju przychodni(moze za duze slowo), jest to malutka lepianka. Pytalem sie Roberta co sie dzieje jezeli ktos zachoruje powazniej, powiedzial ze w tedy taka osoba jest zaworzona na Mule do Cabanaconde. Centrum wioski to malutki kosciolek z placem gdzie przy wiekszych uroczystosciach organizowany jest targ oraz fiesta.

Smiesznie wyglada boisko do gry w pilke, ktore jest zrobione na stromym zboczu zreszta jak cala wioska. Zastanawialem sie ile razy wypada im pilka w przepasc w ciagu miesiaca. Robert pokazuje nam owoce ktore rosna tutaj a ktore widze poraz pierwszy w zyciu. Niesamowite. Oczywiscie kosztuje wszystko co mozliwe. Pokazuje na rosliny ktore miejscowa ludnosc stosuje na rozne dolegliwosci, w srod nich sa rowniez takie z ktorych po zerwaniu lodygi wychodzi biale mleko ktore powoduje oparzenia skory. Pokazywal nam kaktusy z ktorych robi sie Taqile, ale nie zrozumialem dokladnie jak wyglada produkcja.

Osiolek

Dochodzimy do sasiedniej wioski w ktorej jest jedyny sklep. Jest to nie wielkie pomieszczenie w ktorym jest stare lozko z tysiacami szmat. Niewielka lada sklepowa na ktorej jest maly telewizor i DVD (rozsmieszylo mnie to) oraz podstawowe produkty. Wlasciciel sklepu bardzo przyjazny czlowiek zreszta jak wszyscy tam. Ma sie wrazenie ze nie maja zadnych zmartwien, moze dlatego ze nie maja tez wysokich wymagan od zycia. Wystarcza im tylko zeby mieli co zjesc. Podchodze do wlasciciela sklepu i probuje z nim rozmawiac, przedstawiam sie okazuje sie ze ma na imie Francisco, spytal sie skad jestem. Na slowo Polonia od razy skojarzyl z Polakami ktorzy jako pierwsi zdobyli Canion Colca . Zabawnie bylo. Przy stodole stalo nosidlo ktore pomyslalem ze zaklada sie na plecy i miejscowi przenosza rozne rzeczy. Spytalem czy moge sprobowac zasmial sie glosno i powiedzial ze tak. Pozniej dopiero zrozumialem dlaczego, owszem jest to nosidlo ale ktore nosza Osly lyb Muly- takie tam.

Zeganamy sie i wyruszamy dalej w droge. Po 200 m slysze glos Franciska ktory krzyczy Pablo!!! Zastanawiam sie co chce. Wracam i widze jak biegnie w moja strone z moimi okularami. Zasmialismy sie i jeszcze raz pozegnali. Jedna Holenderka zaczela miec problemy z nogami, dalem jej swoje kijki do chodzenia. Nawet nie podziekowala.
Po godzinie marszu dwie kolejne zaczyly marudzic, szly daleko z tylu. Momentami czekalismy na nie 20 min!!! Jak babcie 80 letnie. Natomiast dwie niemki(siostry) dawaly sobie naprawde swietnie rade, zreszta polubilem je, okazaly sie sympatyczne.

Raj

Schodzilismy znowy caly czas w dol do naszego obozu , gdzie mielismy miec nocleg.
Posrod tych skal porosnietych katusami wygladal jak oaza z zielona trawka , z kilkoma drzewkami i rzucajacym sie w oczy basenem. Robert poprosil zebym zaczekal na dziewczyny i doprowadzil je na miejsce to on miedzy czasie przygotuje kolacje. Bylem troszke w kurzony bo jak przyszlismy to bylo ciemno i nie moglem podziwiac piekna oazy. Mimo tego i tak imponowalo zapalonymi swieczkami do okolo z szalasmi zrobionymi z lodyg czegos , ale nie mam pojecia co to bylo wygladalo troche jak bambus(?), pokryte liscmi palmy. W takich szalasach miescily sie 3 lozka na wysokich nogach(okolo 1 m). Miedzy szalasami ogromne palmy. Mozna sobie dokladnie wyobrazic to tak,jak czasmi pokazuja w TV takie wioski nad tropikami z tym ze zamiast szumu oceanu szum rzeki i zamiast plazy gory. Na kolacje byla znowu zupa za ktora podziekowalem natomiast na drugie makaron.
To miejsce przypominalo mi raj, zreszta taka tez nazwe mialo. Lacznie bylo tam kolo 15 osob, ktore tez mialo 2 dniowy trekking.

Pomyslaem ze jak sie obudze to widok bedzie niesamowity. Okazalo sie jednak ze nie bedzie mi to dane poniewaz wstajemy o 2.30 i idzemy dalej w droge. Kurcze moje plany odnosnie wyspania sie legly w gruzach. Polozylismy sie po 12.00 p.m. Spalem z siostrami w chacie.

Wstalismy punktualnie. Z czolowkami na glowie czekam z niemakmi na pozostale dziewczyny. Czekamy pol godziny a tu nikogo. Po 40 minutach przychodzi w koncu Robert. Okazuje sie ze jedna dziewczyna nie moze chodzic i zostanie odtransportowana na mule. Przynajmniej odzyskalem swoje kije. Wyszlismy o 3.30. W sumie to bylo ciekawe takie nocne podchodzenie. Trasa taka jak wczoraj z tym ze pod gorke w koncy zaczelo robic sie ciekawie. Po godzinie druga z dziewczyn powiedziala ze tez nie moze juz wychodzic wiec Robert powiedzial zebysmy szli szlakiem a on odprowadzi ja na dol gdzie wezmie mula dla niej. Ucieszylem sie bo w sumie niby niebylo to nic strasznego bo szlak byl bardzo widoczny, na dwa sposoby. Pierwszy ze byla to wydrazona droga ktorej nie moznabylo pomylic z niczym. Po drugie nawet jak czasmi droga sie rozwidlala(ale I tak latwe do rozpoznania) to byly odchody Mulow ktore byly na calej trasie. Cieszylem sie ze to ja prowadze. Zreszta smieszne bo dwukrotnie wyprzedzili nas miejscowi z mulami. Wyglada to tak ze pierwsze ida muly lub osly a za nimi Pan ubrany w sweterek kapelusz a na ramieniu wlaczone radyjko na baterie, oczywiscie idzie na tempo mulow czyli szybko. Wogole nie widac zmeczenia u niego, moze dlatego ze taki dystans pokonuje prawie codziennie.

Kolejna

Robert prosil zebym co kawalek robil postoj i czekal na dziewczyny tzn na jedna bo niemki dawaly sobie swietnie rade. No wiec zatrzymuje sie i czekam. Podchodzi w koncu Dona (trzecia niemka) i zaczyna plakac, kompletny schiz. No nic podchodze do niej i prosze zeby usiadla i zaczela gleboko oddychac, tzn bardziej pokazalem niz mowilem. Mowie ze moge jej wziasc plecak i ze mozemy wolniej isc. Ona mowi ze placak to nie problem tylko ze jest kompletnie zmeczona. W koncu po 15 min troche doszla do siebie, jedna z niemiek szla razem znia, a my poszlismy dalej juz swoim tempem.Cala droga trwa okolo 5 godzin nonstop stromo pod gore. Po chwili slysze Roberta , ktory idzie z jakims miejscowym a znimi na mule druga z dziewczyn. Musieli spotkac goscia z mulem po drodze bo niemozliwe bylo zeby tak szybko nas dogonili.

W koncy jestemy na szczcie i zmierzamy na wymarzone sniadanie, bylem bardzo glodny. Zjadamy sniadanie i od razu gonimy na autobus powrotny. Wysiadamy przy dolinie Kondora. Tam wlasnie jest punkt widokowy na Canion Colca oraz rezerwat Kondorow. Niestety nie widzialem z bliska zadnego. Przez 5 sekund w oddali mignely mi dwa. Po 40 minutach, tyle mielismy czasu wolnego , przyjechal nastepny bus ktorym pojechalismy do miasteczka Chivay (2 godz) gdzie mielismy przerwe na obiad oraz przesiadke do Arequipy. Zbawienna drzemka w busie.
W Chivay Robert zaprowadzil nas do lokalnej restauracji ale na szczesci byla zamknieta, wiec poszlismy do miejscowgo hoteliku cos zjesc. Pierwszy raz widzialem takie pysznosci w Peru. Dla zrozumienia jedzenie jest ok, absolutnie nie narzekam. Byla to stolowka ze stolem szwedzkim i za 15 soli moznabylo brac te wszystkie roznosci. Na zupe Pani mnie nie namowila natomiast wziolem 5 rodzajow miesa od Alpagi po kurczaka i ziemniaczki z surowka –pysznosci. Zrobilem sobie trzy dokladki plus deser.

Cudownie objedzony i z usmiechem na mordce wsiadlem do zatloczonegop busa. Drzemka poraz drugi. W Arequipie bylem po 16.00, zgodnie z planem. Od Razu poszedlem rezerwowac jutrzejsze wyjscie na Chachani w biurze w ktorym bylem dwa dni wczesniej niestety nie mieli miejsca. Tutaj jest tyle biur ze nie ma zadnego problemy zeby sie gdzies wcisnac. Udalo mi sie w koncu znalezc biuro ktore mialo miejsce dla mnie za 75 $. Cena zawiera, przyjazd pod hostel , odwiezienie samochodem na szlak, namit, spiwor i caly sprzet wlacznie z ubraniem, jedzienie noi oczywiscie instruktora. Po udanej transakcji poszedlem na dobra kolacje w centrum.
Wrocilem po 23.00 wziolem prysznic, spakowalem maly plecak i znowu zasnolem jak dziecko.

Przewodnik mial po mnie przyjechac o 7.30.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 3% świata (6 państw)
Zasoby: 23 wpisy23 55 komentarzy55 26 zdjęć26 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże