Do firmy dojechalem troche przed czasem wiec mialm czas zeby zjesc sniadanie i kupic cos do picia. W firmie przywital wszystkich (jakies 15 osob) Rasti – amerykanin. Zdziwilem sie , ale z drugiej strony to super bo napewno nie trafil tam z przypadku. Jak sie okazalo pasjonat downhillu.Ranek byl sloneczny ale chcialem zeby zaczol padac deszcz, jak extreme to do spodu.
Na miejsce jechalismy jakies 2 godziny. Miejsce startowe zaczynalo sie na wysokosci ponad 4.700 m n.p.m, widoki musialy byc super bo dookola bardzo strome gory, ale slabo bylo widac ze wzgledu na mgle. Jechalismy na dwa busy, ze mna jechaly dwie australijki i 3 anglikow, bardzo sympatyczni.
Zastanawialem sie czy te wszystkie opowiesci sa faktycznie prawdziwe o tym ze trasa jest naprawde ostra i ze robi wrazenie, no coz przekonamy sie. Obawialem sie tylko tego ze po tylu opiniach moge byc zawiedziony.
Zamantowalem kamerke na kierownicy, co wzbudzilo zainteresowanie organizatorow.
Krotkie szkolenie w jezyku angielskim, no ale napewno nie mowil nic istotnego…
Zrozumialem tylko ze beda dwie grupy jedna wolna a druga szybsza a na pierwszych kilometrach bedzie test. Przypomne ze trasa liczy 64 km, zaczyna sie od 4.700 m n.p.m. a konczy na wysokosci 1.600 m n.p.m. czyli roznica poziomow ponad 3000 m. Rowerki (Rocky Mountain)robia duze wrazenie ,zwlaszcza amortyzatory.
Start
Na sygnal ze ruszamy od razy mocno na pedal nacisnolm zeby jechac zaraz za Rastim i dostac sie do szybkiej grupy. Zaczol padac deszczyk. Poczatek trasy jedzie sie asfaltem, ale zjezdza sie naprawde szybko. Droga z serpentynami. Bylem zdziwiony jak bez zadnego skrepowania Rasti zaczyna wyprzedzac ciezarowki, co ja tez robilem-w koncu to moj instruktor. Fajnie jest jak za zakretu wyjezdza druga i trabi na Ciebie. Nie mialem zbytniego doswiadczenia jesli chodzi o downhill wiec musze przyznac ze na niektorych zakretach wciskalem manetke hamulca. Walka byla fajna na drodze bo kazdy chcial byc jak najszybciej, po drodze wyprzedzalismy inne grupy. Kurcze usmiech zachwytu nie schodzil mi z twarzy, bylem strasznie podkrecony!!! Pierszy przystanek, zeby zaplacic nie wiem za co a co zrobilem bo wszyscy placili.
Serwis
Po pierwszym przystanku jak wsiadlem na rower zauwarzylem ze jak pedaluje to kola mi si nie kreca, a ze zaczolem ogladac co sie dzieje wszyscy juz pojechali. Dobrze ze jest to zjazd wiec szybko nabralem predkosci, ale kilka osob mnie wyprzedzilo. Przystanki kontrolne byly co kila kilometrow, wiec zglosilem usterke. Wymienili mi rower. Busy ktore nas przywiozly jada caly czas za nami, wiec jesli jest jakis problem to zawsze mozna jakos zaradzic. Przekrecilem kamerke i ruszylem. Zacza sie pierwszy podjazd, nie byl on bardzo stromy ale uwierzcie ze na wysokosci ponad 4.000 m, organizm BARDZO szybko sie meczy. Najgorsze jest to ze jak lapiesz zadyszke nie mozesz nabrac do konca powietrza, to cos jakby sie przebieglo sprintem pol kilometra i probuje sie nabrac do konca powietrza, za pierwszym razem jest to nie mozliwe. Podobnie jest na wysokosci z tym ze ten pierwszy raz jest caly czas, a momentami masz wrazenie jakys sie dusil. Postanowilem nie schodzic z roweru i przejechac ten podjazd. Byl to dystans kakis 2-3 kilometrow, z momentami wyplaszczenia. Po nabraniu predkosci lancuch w rowerze zaczol mi wpadac w opone co blokowalo kolo i robil sie poslizg. Cale szczescie ze to mialem na tym odcinku a nie przy pelnej predkosci. Zatrzymalem sie i poczekalem na busa. Naszczescie Rasti jechal teraz na koncu wiec zamienilem sie z nim rowerem.
Droga Smierci-nazwa w pelni zasluzona!!!
Dojechalismy do miejsca gdzi mielismy zjechac z asfaltu i wjechac na droge smierci. Dali nam czekolade , banana i wode do picia – odebralem to jako ostatni posilek. Rasti poinformowal jeszcze o czyms, ale chyba nie bylo to nic istotnego…
Zaczelo padac coraz mocniej, co mnie ucieszylo. Wjezdzamy na kamienista druzke i piersze niepewnosci. Asfalt jest w miare przewidywalny, natomiast kazda inna nawierzchnia juz nie. No ale jak wszyscy jada to musi byc ok. Trzymam sie zaraz za Rastim ale musze przyznac ze z przyjemnoscia oddalem pozycje lidera. Gosc byl naprdwe niezly w te klocki, na calej predkosci potrafil najezdzac na duze kamienie i wybijac rower w powietrze. Amortyzatory naprawde niezle. Po przejechani kilku kilometrow przystanek i podzial na grupy. Zapytal sie kto chce jechac w grupie szybkiej niech zjedzie nizej, co nieomieszkalem zrobic jako pierwszy. Zglosilo sie 5 osob. Z druga grupa jechal inny przewodnik. Poczatek bym od razu ostry, mialem wrazenie ze wogule sie nie przejmuje tym ze moga jechac za nim osoby ktore nie maja wyrobionej techniki i moga szybko popelnic kakis blad. Zaczelo mocno padac, ale naprawde mocno. Kamienie sliskie, byly momenty ze czasami naprawde zarzucilo. Zrozumialem co znaczy droga smierci i dlaczego jest tyle wypadkow. Wobrazcie sobie drozke kreta, o szerokosci okolo 3 m, gdzie po lewej stronie jest przepasc a po prawej pionowa sciana i w dodatku ta droga idzie pod niezlym kontem w dol. Nieraz mialem tak ze tylnie kolo bylo 0.5 m od tej lewej strony. Ale czlowiek jest naprawde tak skupiony na zjezdzie, na tym zeby poprostu sie nie wypieprzyc, ze nie patrzy w dol. Na szczescie byla mgla, wiec nie bylo widac dobrze tej przepasci. Ambicja nie naciska hamulaca. Najgorsze jest to ze na poczatku jest przerazenie ale pozniej jest juz taka adrenalina ze cieszylem sie jak dziecko i po kazdym zakrecie wrzeszczalem. Wiem ze to brzmi nienormalnie ale nikt tego nie zrozumie jak sam nie sprobuje…
Mercedesy
Po pierwszym ostrzejszym zjezdzie, przerwa. Rasti pokazuje ze dzieje mu sie to samo co mi wczesniej. Pomyslalem ze jakbym to ja mial ten rower to pewno mialbym juz tam swoj krzyzyk. Poczekalismy na wolniejsza grupe. Jeden chlopak tez zglosil problem z rowerem. Kurcze troche sie w kurzylem bo goscie mieli naprawde swietne rowery ale nawet mercedesy trzeba serwisowac. Pozatym na takiej drodze zeby nie sprawdzic roweru to jest naprawde cos nie tak.
Rasti wziol wolniejsza grupe a my dostalismy miejscowego przewodnika. Ruszylismy ale z nim niebylo az tak szybko, wiec pomyslalem ze on jest na zasadzie przejazdzki tylko z wolnymi grupami. Wyprzedzilem go. Inni poszli za mna i biedny przez chwile jechal prawie na koncu. W koncy przycisna. Kurcze padajacy deszcz, bloto tryskajace z pod kol, przejazdy przez kaluze od kolory rdzawgo po zolty. Cos niesamowitego!!!!!!!!!
To co robilem wczesniej do tej pory nie umywa sie do tego przejazdu. Niezly moment tez jest wyprzedzajac sie, bo tak naprawde nie slyszych nic bo masz kask i nie wiesz co zrobi osoba wyprzedzana. Szczegoly opowiem po powrocie…
Trasa w skali 10 pkt - 1500!!!! Kilka razy musielismy sie zatrzymywac poniewaz zeszla lawina blotna na droge i musielismy przenosic rowery. Busy nie przejechaly.Jak wchodzisz w to, to zapadasz sie prawie po kolana a jak przebiegasz to powyzej kostki. Mialem przygode jak chcialem poprawic kamerke a grupa pojechala , jak dojezdzalem do nich jedna osoba z grupy zaczela machac rekami zebym sie zatrzymal. Dopiero pochwili zrozumialem ze chodzi o spadajace glazki, ktore spadly 10 m odemnie.
Luxus
Koniec trasy to malutka wioska z jednym sklepem i kiloma domkami. Bylem kompletnie przemoczony, najgorsze bylo to ze butow wylewalem wode a slonca nie bylo zeby mogly wysnac. Mialem tylko jedna pare butow do trrkkingu. Wcisnolem z grubsza koszulke. Teraz zastanawialismy sie za ile przyjada busy bo droge zasypalo i pewno musieli wrocic do asfaltu i objechac na okolo. Odziowo po mniejwiecej godzinie przyjechaly. Okazalo sie na tej drodze jest bulozer ktory w podobnych sytuacjach odsypuje droge.
Wszyscy zamowilismy piwko. Poznalem dwoch anglikow z drugiego busa i amerykanke-mimo moich problemow jezykowych sprawnie dogadywalismy. Oni opwiadali o swoich miejscach gdzie byli i co warto zobaczyc a ja o swoich. Bardzo sympatyczni.
Zapakowali rowery i pojechalismy do miejscowego hotelu, gdzie moglismy wziasc prysznik skorzystac z sauny, basenu i zjesc obiad. Sam hotel naprawde extra, polozony na stromym zboczu z ktorego roztaczal sie super widok na gory i doline. Cala okolica to dzungla z bananowcami. Wszedzie gaszcze i wszedzie zielono. Zalowalem troche ze bylo troche zimno, padal deszcz i nie moglem poplywac w basenie z widokiem na ten cudowny krajobraz.
Przemoczony i zmeczony
Po obiedzie czylo gdzies po 17.00 wyjechalismy w droge powrotna do La Paz. Mimo ze to jest zjazd , naprawde trzeba sie nawygimnatykowac na tym rowerze, po takim calym dniu jest sie wykonczonym. Chociarz wydawacby sie moglo ze co to jest sobie zjechac z gorki. W busie bylo dosc zimno a bylem kompletnie mokry. Dojechalismy po firme gdzie dostalismy zdjecia z naszego zjazdu.
Przyszedlem do hostelu i wziolem jeszcze jeden goracy prysznic. Jutro o 7 rano mialem autobus powrotny do Puno a tam przesiadke do Arequipy. Pozegnalem sie ze wspollokatorem i zasnolem jak dziecko...