Dalej w Miami. Postanowilem sobie podroz wydluzyc. Czyli nie jak planowalem dlugosc lotu na 24 godz. tylko 38 godzin i nie trzema tylko czterema samolotami. Po za tym rozszerzenie programu o Ekwador wydalo mi sie ciekawe.Nie spie juz 27 godz nieliczac drzemania w samolocie.
A teraz dlaczego:
Przyjazd do Miami jak wspomnialem byl wczesny wiec na samolot do Limy mialem jeszcze 6 godz. czasu. Wiec chodzilem, platalem sie zadowolony ze wszystko wiem gdzie, co jest i jak mi sie sprawnie i pewnie idzie przemieszczanie po lotnisku. Jednak okazalo sie inczej.
Za duza pewnosc przyczynia sie do tego, ze nie zwróciłem uwagi ze na tablicy z odlotami jest juz podany numer bramki. Dwie godziny przed odlotem na tablicy nic sie nie zmienia - pewnie jakies opoznienie pomyslalem, podobna sytuacja byla w Wawie. Jak zostalo 50 min do odlotu postanowilem pójść sie upewnic. Nie ja a Pani z LANPERU upewnila mnie ze tym samolotem juz napewno nie polece. Musze przyznac ze troche cisnienie mi zabuzowalo. To nic ,ze bagaz doleci bez wlasciciela to nic ze Pan ktory przyjedzie po mnie na lotnisko z tabliczka senior Pawel moze mu to sie nie spodobac to wszystko niewazne.Problem nie problem ale bagaz mialem nadany do samej Limy a nie tak jak wczesniej mialem ze do Miami, czyli jednym slowem bagaz polecial a ja zostalem. Od razu stanela mi przed oczami Pani z British Airways jak z usmiechcem na twarzy w Warszawie proponuje mi dla mojej wygody nadanie go na sam koniec, wiec ja z niemniejszym usmiechem powiedzialem ok.
Najbardziej jak juz sobie teraz o tym mysle to podobala mi sie bezreakcyjnosc Pani z LanPeru ktora bez zadnych staran czy zadzwonienia gdziekolwiek powiedziala ze za pozno. Na nic zdaly sie prosby zeby cos spróbowała zrobic, nic!! Na nastepne moje uwagi pakujac rzeczy z biurka mruczala pod nosem bla bla bla.
c.d. za okolo 5 godz najlepsze dopiero bedzie.